Dzwony do nowego kościoła

W kościele dzisiaj (tj. 30.09) można oglądać dwa dzwony do nowego kościoła wykonane w pracowni mgr inż. Zbigniewa Ludwika Felczyńskiego
Mistrza Sztuki Ludwisarskiej z Taciszowa.

Większy dzwon o wadze 90 kg nosi imię św. Antoni Padewski. Będzie zawieszony już w najbliższych dniach na wieży nowego kościoła.

Drugi mniejszy o wadze 25 kg nosi imię „Czcigodny Sługa Boży O. Wenanty Katarzyniec” będzie umieszczony przy drzwiach od zakrystii w nowym kościele i będzie swoim dźwiękiem dawał sygnał do rozpoczęcia liturgii.

Przy tej okazji warto poznać postać Sługi Bożego o. Wenantego, którego św. o Maksymilian Kolbe nazywał swoim przyjacielem i o którym mówił: „Nie silił się na czyny nadzwyczajne, ale zwyczajne nadzwyczajnie wykonywał”

Wenanty pomagał w kłopotach finansowych, ale także uzdrawiał z wielu schorzeń i poważniejszych kłopotów zdrowotnych. Jego przyjaciel, św. o. Maksymilian Kolbe namawiał zakonników oraz osoby, które powierzały mu swoje problemy: módlcie się do Wenantego!

To wtedy, trochę jak św. Szarbel, zaczął działać, wspierać bliskie sobie dzieła, a także czynić cuda dla osób, które się do niego uciekały. Być może najlepiej widać to w przypadku „Rycerza Niepokalanej”, który nigdy by nie powstał i się nie rozwinął, gdyby nie o. Wenanty: nie byłoby ani pisma, ani potęgi imperium medialnego o. Maksymiliana. To o. Wenanty wspierał „Rycerza Niepokalanej” w jego najtrudniejszych początkach, on wyciągał Kolbego z długów i wspierał za każdym razem, gdy wydawało się, że wszystko – z powodu zaległości finansowych albo innych problemów – runie i po-grzebie pod sobą nie tylko o. Maksymiliana, ale też polską prowincję franciszkanów.

Jego wstawiennictwo przydało się także, gdy po przeniesieniu do Grodna redaktor „Rycerza Niepokalanej” postanowił zbudować własną drukarnię. Ponownie zwrócił się o pomoc do niezawodnego niebiańskiego wstawiennika. I jak zwykle o. Wenanty nie zawiódł. Tak było później jeszcze wielokrotnie. Gdy tylko brakowało pieniędzy albo sprzętu, natychmiast do akcji wkraczał Wenanty Katarzyniec.

Ojciec Maksymilian od samego początku odwdzięczał się swojemu przyjacielowi i propagował jego kult w „Rycerzu Niepokalanej”, a także wydając święte obrazki z podobizną zmarłego zakonnika czy przyczyniając się do spisania jego pierwszej biografii. To właśnie za sprawą tych działań postać Wenantego zaczęła zyskiwać popularność. Do „Rycerza Niepokalanej” i „Pochodni Serafickiej” zaczęły napływać dziesiątki świadectw opowiadających o większych i mniejszych cudach dokonujących się za wstawiennictwem Wenantego Katarzyńca. Często były to rzeczy małe, drobne uzdrowienia, pomoc w konkretnych sytuacjach, choćby takich, jaką opisywała już w roku 1922 Wiktoria z miejscowości Sucha, która uzdrowiona przez franciszkanina, napisała:

(…) otrzymałam, o co prosiłam, nie używając żadnej pomocy lekarskiej: na trzeci dzień mogłam już swobodnie chodzić. Jak dobry jest ten o. Wenanty. Odtąd na całe życie polecam sie jego opiece – niech to będzie na większa chwałę Pana Jezusa i Matuchny Jego!

Cudownego uzdrowienia za sprawą Wenantego doświadczyła także Władysława Dąbrowska, której pomógł on w leczeniu dokuczliwej choroby skórnej.

Wenanty Katarzyniec był zresztą specjalistą od takich drobnych, codziennych uzdrowień. Wielu ze świadków wstawiennictwa zakonnika opowiada o tego typu sytuacjach. Znaczna ich część zdarzała się wśród franciszkanów. Tak było, gdy pewien brat zakonny z Niepokalanowa, który wiele razy słuchał o cnotach i zasługach o. Wenantego, cierpiał z powodu ogromnego bólu wywołanego wcześniejszą pracą – nie mógł nawet chodzić. I właśnie w takiej sytuacji, niemal wyjąc z bólu, odwołał się do o. Katarzyńca. „Ojcze Wenanty, tyle mi o tobie naopowiadali, że cię już uważam za świętego. Jeżeli jesteś naprawdę w niebie, to proszę cie, wstaw sie za mną!” – wyrzucił z siebie. Rano był już zupełnie zdrowy.

Jeszcze bardziej spektakularne było zdarzenie podczas przeprowadzki klasztoru o. Maksymiliana z Grodna do Niepokalanowa. Jeden z braci przedźwigał się i zaczął odczuwać ogromny ból w łopatce. Diagnoza lekarska była piorunująca: „Obojczyk oberwany, wywiązała sie gruźlica i zajęła obydwa płuca”. Brata odsunięto od pracy i nakazano mu odpoczywać, ale to nie pomogło. Widać było, że zakonnik słabnie, pojawiły się krwotoki, aż wreszcie doradzono przeniesienie chorego do szpitala, by tam spokojnie umarł. Jednak brat odmówił i postanowił poprosić Niepokalaną, by Ona wskazała świętego, za wstawiennictwem którego będzie mógł prosić o łaskę uzdrowienia. Podczas jednej z takich modlitw wezwał Maryję, a potem otworzył modlitewnik na obrazku z Wenantym. I to właśnie do niego rozpoczął nowennę. Po ośmiu dniach nie było żadnej poprawy, jednak… dziewiątego dnia rano zakonnik poczuł się zupełnie zdrowy i wstał. Wy-rzucił z celi wszystkie lekarstwa, zszedł na śniadanie, po raz pierwszy od wielu miesięcy je zjadł, a potem poszedł do przełożonego i spokojnym głosem oznajmił: „Proszę ojca, jestem zdrowy. Ojciec Wenanty mnie wyleczył!”.

Takich historii, opowieści, wzmianek dotyczących małych i wielkich cudów za wstawiennictwem o. Wenantego Katarzyńca ukazało się w okresie międzywojennym tylko w „Rycerzu Niepokalanej” ponad trzysta! Po wojnie kult Wenantego Katarzyńca powoli zaczął zanikać. Młodziutki franciszkanin, jeden z fundamentów potęgi mediów i dzieł o. Maksymiliana, był zapominany. Ale do czasu!


Tekst jest fragmentem książki Tomasza Terlikowskiego „Wenanty Katarzyniec. Polski Szarbel”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Esprit.

Więcej o Czcigodnym Słudze Bożym można przeczytać tutaj.